Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grzeczny sposób i mówili o sobie wzajemnie z wysokim szacunkiem.
Siedzieliśmy pewnego razu w naszej „politycznej“ oficynie, pijąc herbatę z truskawkami, które wyrosły na naszych grzędach, gdy wszedł naczelnik więzienia i zapytał, czy niema śród nas życzących sobie pójść w niedzielę do cerkwi do miasta, gdyż proszą o to Szutkow i Gruszko, więc mógłby razem z nimi i za zgodą prokuratora puścić nas pod eskortą żołnierzy.
Dwóch z moich towarzyszy więziennych zechciało skorzystać ze sposobności wychylenia się poza mury więzienia.
W niedzielę istotnie wyszli i powrócili około drugiej po południu, gdy naczelnik więzienia już zaczynał się niepokoić. Oprócz więźniów politycznych i Gruszki, wszyscy inni, a więc Szutkow, jeszcze dwóch aresztantów i żołnierze eskorty powrócili pijani.
Nasi towarzysze opowiedzieli, że po wyjściu z cerkwi otoczył ich tłum mężczyzn i kobiet. Z okrzykami „nieszczęśliwi!“ zaczęto ich obdarowywać bułkami, ciastkami, kiełbasą i jajkami, a później częstować wódką, przyjęcia której żołnierze i dozorca odmówić nie mogli. Nie pił tylko jeden Gruszko, niemłody, poważny człowiek, o długiej, wspaniałej brodzie. W rezultacie, jak sami widzieliśmy, cała kompanja powróciła dobrze podchmielona.
Widocznie jednak „nabożni“ aresztanci z Szutkowem na czele tak dużo wchłonęli w siebie alkoholu, że jego oparami zatruli wszystkich ludzi, siedzących z nimi w celi, a nawet niektórych aresztantów z innych pięter.
Zaczęły się bójki i awantury tak wielkie, że naczelnik więzienia zarządził rewizję w celach, aby wynaleźć źródło tego podniecenia. Naturalnie, że jak to zawsze bywa w więzieniach, nic nie znaleziono.