Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Egoistyczne cechy szanownej wdowy w stosunku do mnie widziałem w tem, że nigdy nie przychodziła dla mnie, lecz wyłącznie w swoich ściśle materjalnych sprawach. Zrozumiała, że nie chcę mieć pod nogami, na łóżku i w kuferku jej rodziny, pogodziła się z tem, a że zato płaciłem hojnie, weszła ze mną w porozumienie i umowy dotrzymywała do dnia wyjazdu swego z Charbina.
Jednak muszę zaznaczyć, że odczuwała nastroje, gdyż w chwilach mojej depresji duchowej zabierała żywność szybko i bez szmeru znikała, jakgdyby nie chcąc narzucać się ze swoją obecnością, gdy zaś byłem w dobrym humorze, czyniła to zwykle na wesoło, z piskiem i nawet figlami, podrzucając kawałki pożywienia i skacząc niezgrabnie, lecz zabawnie.
Nie mogę, pisząc o przyjaznych mi istotach, nie wspomnieć tu o jednym czarowniku, który wpełzł do mojej celi i zamieszkał ze mną.
Był to ciemno-żółty, gruby, poważny pająk z czarnym krzyżem na grzbiecie.
Skąd się wziął, nie mam pojęcia, może sam go przyniosłem na ubraniu ze swoich grządek pomidorów. Dostawszy się do celi, odrazu rozpostarł w kącie okna sieć i czekał na zdobycz, lecz z pewnością byłby tu umarł z głodu, lub musiał wyemigrować, gdyż gaza, zasłaniająca okno, nie przepuszczała żadnej muchy. Ujrzawszy to, a wiedząc z opisów innych więźniów, że pająk jest miłym sąsiadem człowieka, pozbawionego wolności, zaopiekowałem się nim tak starannie, iż wkrótce trzeba było obawiać się, że pęknie od tłuszczu. Łapałem dla niego muchy na podwórzu i rzucałem mu do sieci. Wcale więc się nie ruszał, nie pracował i tył, tył straszliwie!