Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mową z mądrymi, pełnymi wyrozumienia ludźmi, usiłujcie rozpalić w ich sercach wstyd, obrzydzenie do ich dawnych czynów, leczcie ich i umoralniajcie — nie słowami tylko i przepisami więziennemi, lecz samym ustrojem ich przymusowego życia za ponuremi murami, za żelaznemi kratami więzienia. Pamiętajcie o tem w imię Miłości i Sprawiedliwości, pamiętajcie też w imię własnego bezpieczeństwa, widząc przed sobą straszliwy przykład Rosji!
Tam, w tym kraju więzień, wygnania i katów, przelały się potoki niewinnej, a cennej krwi głównie dlatego, że dawni mieszkańcy „kamiennych worków“ mieli sposobność dokonać zemsty nad winnymi ich mąk i nad niewinnymi, lecz w milczeniu uznającymi zbrodnię winnych.
W pierwszych dniach kwietnia, gdy do końca terminu kary pozostawało mi jeszcze sześć miesięcy, spakowano nasze rzeczy na wóz, wsadzono nas do karet bez okien i przewieziono o godz. 7-ej z rana do więzienia kryminalnego, znajdującego się w dzielnicy handlowej Charbina.
Olbrzymi z czerwonej cegły gmach z oknami zakratowanemi stał za wysokim murem. Na rogach tego kwadratu wznosiły się wieżyczki, ze stojącymi w nich żołnierzami; uzbrojeni żołnierze stali też przy bramie i chodzili miarowym krokiem nazewnątrz murów.
Gdy z głuchym brzękiem i łoskotem zatrzaśnięto za nami małą, żelazną furtkę bramy, jakieś ciężkie przeczucie, jakaś niewysłowiona tęsknota ścisnęła serce.
Na podwórzu stało kilku uzbrojonych w rewolwery i szable dozorców, a grupa aresztantów niosła duże kubły z pomyjami. W zagrodzie, przeznaczonej do przechadzki dla aresztantów, pośrodku olbrzymiego podwórza, chodził ciężkim, kołyszącym się krokiem jakiś więzień.