Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i lewkonjami, i od tego czasu w mojej celi zawsze stał i cieszył wzrok bukiet świeżych kwiatów.
Powoli, odżywiając się starannie, odzyskałem apetyt i sen i zacząłem forsownie uprawiać gimnastykę, od której moje mięśnie nabrały dawnej elastyczności i siły, czego nieraz dowiodłem, borykając się z najtęższymi więźniami, a czasem nawet z żołnierzami, gdy naczelnik więzienia i dyżurny oficer wymknęli się pokryjomu do sąsiedniej restauracji na szklankę wina lub partyjkę bilardu.
Wreszcie po jakimś miesiącu powróciłem do normalnego stanu.
Ten czas, spędzony razem z innymi przymusowymi mieszkańcami więzienia, dał mi bardzo dużo fascynujących przeżyć i interesujących spostrzeżeń.
Rozpoczęło się to od p. Nowakowskiego.
Spokojny, poważny staruszek nagle się zmienił. Stał się zły i rozdrażniony.
Ze mną po dawnemu był w dobrych, przyjacielskich stosunkach, gdyż instynktownie rozumiałem, że przymusowy pobyt w jednym pokoju jest sprawą ciężką i drażniącą, starałem się więc jak najmniej dawać mu odczuwać moją obecność. Mówiłem tylko wtedy, gdy on sam nawiązywał rozmowę, nie śmieciłem i nie hałasowałem w pokoju, ruszałem się jak najmniej i jak najciszej. Tak samo zachowywał się i Nowakowski, przeto życie nasze ułożyło się w formach bardzo dla nas obydwóch dogodnych. Telepatycznie poprostu rozumieliśmy się wzajemnie i prawie nie potrzebowaliśmy posługiwać się słowami.
Wszystko zaś, co się działo poza ścianami naszej celi, drażniło Nowakowskiego.