Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

larza Głównego Sądu Wojennego, nie jest konieczna! — objaśnił pułkownik, przeglądając jakieś papiery.
Wiedziałem, co to ma znaczyć.
Cała Rosja jęczała pod krwawą ręką zaocznych sądów polowych, przezwanych „ekspres-sądami“, wydających wyłącznie wyroki śmierci na rewolucjonistów.
Uczułem, jak serce przestało mi bić w piersi, a na jego miejsce zjawił się kawał lodu. Zdusiłem jednak w sobie wzruszenie i, starając się mówić spokojnie, zapytałem:
— Czy mogę napisać listy do rodziny, panie prokuratorze?
— Jeszcze będzie na to czas! — odpowiedział rzucając porozumiewawcze spojrzenie na pułkownika.
Wyszli, i drzwi z hałasem zamknęły się za nimi. Znowu zgrzytnął klucz i w okienku zjawiła się pełna współczucia twarz żołnierza.
Po odejściu prokuratora przyniesiono mi do celi kubek herbaty i kawał razowego, żołnierskiego chleba. Było to pierwsze śniadanie. Na obiad dostałem manierkę kapuśniaku, talerz kaszy gryczanej i drugi kawałek chleba razowego.
Przed wieczorem, wywichnięta w bójce z chunchuzami na Udzimi, noga zaprotestowała przeciwko nieopalonej celi i przemarzniętej ścianie, powleczonej grubą warstwą lodu, i zaczęła straszliwie boleć. Nie mogłem chodzić wcale, położyłem się, a gdy mi przyniesiono na kolację talerz kaszy, herbatę i urzędową porcję chleba, nie byłem już w stanie podźwignąć nogi z posłania. Staw w biodrze opuchł i dolegał tak dotkliwie, że jęczałem i syczałem z bólu.
Na szczęście, zmieniający się przy drzwiach celi