Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nr. 5 żołnierze nie bronili mi tego niewinnego zajęcia, więc mogłem sobie na zmianę pojękiwać i syczeć.
W nocy znowu nie spałem, gdyż walczyłem z flotą i eskadrami powietrznemi czerwonych, żarłocznych pluskiew, a także z innymi napastnikami, jeszcze bardziej imponującymi, chociaż daleko mniej przykrymi.
Były to szczury. Duże, szaro-rude, o długich, nagich ogonach, wyłaziły z dziur i szpar w podłodze i całemi rodzinami urządzały harce w mojej celi, wskakując na łóżko i na taboret, gdzie leżały resztki chleba i kaszy. Rozgościły się tu, jak w pierwszorzędnej restauracji, i bardzo mało zwracały uwagi na moje protesty. Gdy sykałem na nie, odpowiadały cienkiem cykaniem i przyglądały mi się bacznie błyszczącemi, czarnemi oczkami.
Przeszedłem do ataku dopiero wtedy, gdy jakiś, widocznie najbardziej przedsiębiorczy, szczur przeskoczył z taboretu na posłanie i zaczął zbliżać się do mojej twarzy, hipnotyzując mnie wzrokiem. Poruszyłem się gwałtownie i krzyknąłem. Jak dojrzałe gruszki, pospadały z głuchym łoskotem szczury z mego koca i śmignęły w różne strony. Po chwili powróciły jednak i znowu miały zamiar dzielić się ze mną kocem, zjadać mój chleb i zawrzeć bliższą znajomość z moją twarzą. Rozpocząłem walkę artyleryjską. Porwałem but i cisnąłem go w większą kupę szczurów, za nim poleciał drugi taki sam pocisk i, widocznie, nie bez skutku, gdyż usłyszałem głośny pisk. Szczury wpadły do swoich skrytek i tylko zrzadka przemykał się po celi jakiś tajemniczy cień, sunący bez szmeru. Z pewnością były to patrole wywiadowcze.
Walka ze szczurami, do których wtedy czułem wstręt, trwała przez cały czas mego pobytu w celi Nr. 5.
Na drugi dzień przekonałem się, że nie jestem opuszczony.