Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w społeczeństwie XX wieku. Byłem przekonany wtedy, że gdyby zbrodniarz, który podług prawa zasługuje na karę śmierci, mógł przeczytać ten prosty, a lękiem mistycznym przejmujący napis, — gorzko zapłakałby nad swojemi czynami i przekląłby na zawsze zbrodnie swoje, oczyszczając duszę i serce, nieznane zimnemu kodeksowi karnemu i sędziom, rozumującym logicznie i lojalnie, lecz na zimno i obojętnie.
Napis pozostał, a ten, który go tu zostawił, leży gdzieś na skraju cmentarza wojskowego w mogile bez krzyża, i nikt nie uroni łzy, nikt nie westchnie nad nią. A przecież, na Boga! oprócz napisu po nim, pozostali żywi ludzie, którzy po śmierci nieznanego autora ponurego frazesu, wydrapanego na brudnej ścianie więzienia, noszą w swoich sercach rany, a w duszy nie gasnące, nie zacierające się wspomnienia o nim, bo z pewnością był dla kogoś dobry, ukochany, drogi...
Ledwie się wstrzymałem wtedy, w celi Nr. 5 więzienia wojskowego, od pozostawienia swego napisu obok słów mego poprzednika, w obawie, że znowu usłyszę sakramentalne, hańbiące mnie i tego, co mówi: „Nie wolno, bo będę strzelał“.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła ósma.
Upłynęła jeszcze godzina, gdy usłyszałem ruch na korytarzu i głosy kilku ludzi. W okienku znikła twarz wartownika. Zazgrzytał klucz w zamku i do celi weszli prokurator Miller i pułkownik żandarmów Fiedorenko.
— Pan został aresztowany z rozkazu dowódcy etapów armji mandżurskiej, generała Iwanowa, i oddany pod sąd — oznajmił tonem urzędowym prokurator.
— Kiedy będę stawiony przed sąd? — zapytałem.
— Nie wiem! Sąd może być zaoczny, obecność podsądnego w tym wypadku, na mocy specjalnego cyrku-