Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rwał leżący przed nim rewolwer i dał do mnie ognia. Kula gwizdnęła gdzieś blisko i ugrzęzła w ścianie.
Uratował mi życie Mikołaj. Zaczął bić pięściami w ramy okien, biegać i krzyczeć na rożne głosy, czyniąc wrażenie tłumu ludzi.
Wszyscy skamienieli na nowo.
— Aresztować tego człowieka! — zawołałem, wskazując na draba, trzymającego w ręku rewolwer. — Dom jest otoczony moimi ludźmi i nikt się stąd nie wymknie.
Dwóch robotników schwyciło człowieka w czapce, wyrwało mu broń z ręki i starannie zaczęło związywać ręce paskiem z rzemienia. Mikołaj tymczasem szalał na dworze. Chwilami rozlegały się jego okrzyki „hurra“, a bardzo umiejętnie wywoływał złudzenie kilku głosów, krzyczących prawie jednocześnie.
Pewnym krokiem podszedłem do stołu i powiedziałem głosem stanowczym:
— Siadać! Związek związków rozkazuje likwidować wszystkie organizacje rewolucyjne. Centralny komitet już nie istnieje. Komitet robotniczy powinien być natychmiast rozwiązany. Piszcie postanowienie, które wręczycie mi, a jutro ten, kto się obawia odpowiedzialności, niech ucieka jak najdalej.
W milczeniu napisano podyktowaną przeze mnie deklarację, podpisano ją i opatrzono pieczęcią „Małego Komitetu“. Gdy dokument był już w mojej kieszeni, zwróciłem się do tego, który strzelał do mnie, i kazałem mu się zbliżyć. Wtedy poznałem anarchistę Iwanowa.
— Teraz — powiedziałem, zwracając się do wszystkich — pozostańcie w izbie i nie wychodźcie, bo moi ludzie gotowi zrobić wam co złego, a ty pójdziesz ze mną. Ruszaj za mną!