Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płochu zaczęli uciekać, gonieni przez Własienkę i jego ludzi, lecz wkrótce dotarli do małych straganów i baraków przekupniów i tam się skryli.
Własienko powrócił wściekły i przysięgał, że w jednym z uciekających poznał anarchistę Iwanowa. Gdy w komitecie opowiedział o wypadku, zaczął nalegać, aby pozwolono mu zaaresztować znanych już nam działaczy grup reakcyjnych, gdyż spodziewał się natrafić wśród nich na Iwanowa, który był agentem policji politycznej.
W parę dni później, pracując w domu, poczułem wyraźny zapach dymu. Zawołałem służącego i kazałem mu sprawdzić, czy się gdzie nie pali. Nie zdołał on jeszcze wyjść z pokoju, gdy ujrzałem kłęby dymu, wydostające się przez szczeliny w podłodze.
Rzuciliśmy się do piwnicy i przekonaliśmy się, że płonie tam duża wiązka gao-lianu, wrzucona przez otwór w fundamencie.
Kilka kubłów wody tymczasem starczyło, aby zagasić pożar, który tylko przypadkowo nie rozrósł się do groźnych rozmiarów.
Daleko gorzej dla nas skończyły się zamachy w innych miejscach. Nieznani zbrodniarze podpalili kilka urzędowych lokali; z wielkim trudem udało się straży ogniowej zlokalizować ogień i obronić od płomieni całą dzielnicę małych, drewnianych zabudowań.
Nazajutrz przybył do mnie policmajster, rotmistrz von Ziegler, i doniósł, że z wiarogodnego źródła otrzymał informacje o postanowionym nowym zamachu na mój dom, wobec czego powinienem się ratować.
Moi koledzy z „piątki“ radzili mi skorzystać z rady policmajstra. Przez parę dni nocowałem u znajomych, rodaków — państwa Romanów, nikomu nie mówiąc, gdzie będę tej nocy.