Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, chodził po gabinecie. Myślał widocznie, że przychodzę go przepraszać i spodziewał się, że prosić go będę za siostrę i za siebie. Było mi zimno, trząsłem się jak w gorączce i ledwo mówiłem ochrypniętym głosem.
— I ja proszę, aby sobie ojciec przypomniał — rzekłem — na tem samem miejscu błagałem ojca, abyś mnie zrozumiał, abyś się nademną zastanowił, abyśmy razem obmyślili, jak i dlaczego żyć warto, a ty w odpowiedzi zacząłeś mi opowiadać o przodkach, o dziadku, który pisał wiersze. Teraz mówię ojcu o tem, że jedyna córka twoja jest umierająca, a ty znów mówisz o przodkach, o tradycyach!... I taka lekkomyślność w starości, kiedy śmierć nie jest za górami, kiedy zostało już tylko pięć, lub dziesięć lat życia!
— Pocoś tu przyszedł? — zapytał surowo ojciec, widocznie obrażony tem, że mu zarzucam lekkomyślność.
— Nie wiem. Kocham cię, ojcze, jest mi niewypowiedzianie przykro, że tak dalecy jesteśmy jeden od drugiego, więc przyszedłem. Ja jeszcze cię kocham, ale siostra zerwała już z tobą zupełnie. Ona nie przebacza i nigdy nie przebaczy. Samo imię twoje budzi w niej wstręt do przyszłości, do życia.
— A kto temu winien? — krzyknął ojciec. — Tyś temu winien, łajdaku.
— Dajmy na to, że ja jestem winien — rzekłem. — Przyznaję, że dużo w tem i mojej winy, ale dlaczego to twoje życie, które i dla nas uważasz za obowiązujące, dlaczego ono tak nudne, tak niezaradne, dlaczego w żadnym z tych domów, które od trzydziestu lat budujesz, niema ludzi, od których mógłbym się nauczyć, jak żyć, żeby nie być winnym? W całem mieście niema ani jednego uczciwego człowieka! Te wasze domy, to gniazda przeklęte, w których usuwają ze świata matki, córki, męczą dzieci... Biedna moja matka! — mówiłem dalej