Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z klientami zachowywali się, jak chytrzy dworacy i przypominali mi Szekspirowskiego Poloniusza.
— Chyba będzie deszcz — mówił klient, patrząc na niebo.
— Będzie, z pewnością będzie — potwierdzali malarze.
— Co prawda chmury nie są deszczowe. Chyba nie będzie deszczu.
— Nie będzie, wielmożny panie. Z pewnością nie będzie.
Za plecami tych ludzi wyśmiewali się z nich i kiedy naprzykład widzieli, że jakiś pan, siedząc na ganku, czyta gazetę, mówili:
— Czyta, a jeść niema co.
W domu rodzicielskim nie bywałem wcale. Wracając z roboty, znajdowałem u siebie często karteczki, na których siostra pisała mi o ojcu: to był podczas obiadu niezwykle zamyślonym i nic do ust nie wziął, to chwiał się na nogach, to znów zamknął się w swoim pokoju i nikogo nie przyjmował. Podobne wiadomości martwiły mnie i nieraz nawet kręciłem się w nocy po Wielkiej Dworjańskiej wprost naszego domu, chcąc poznać przez okna, czy nic złego w domu nie zaszło. W niedzielę zawsze przychodziła siostra, ale w sekrecie, jak gdyby nie do mnie, a do niańki. Bywała wtedy strasznie blada, oczy miała zapłakane, i po chwili zalewała się łzami.
— Ojciec nie przeżyje tego! — mówiła. — Jeśli, broń Boże, stanie się z nim co złego, to przez całe życie dręczyć cię będzie sumienie. To straszne, Misaelu! W imieniu nieboszczki matki błagam cię: popraw się!
— Droga, kochana siostro — odpowiadałem — w jaki sposób mam się poprawić, jeśli jestem głęboko przekonany, że postępuję według głosu sumienia? Zrozumże to!