Dwa dni później wpadł do niego na chwilę Łaptiew powiedzieć, że Lida zachorowała na dyfteryt, a od niej zaraziła się Julia i dziecko; po pięciu dniach przyszła wiadomość, że Lida i Julia są zdrowsze, ale dziecko umarło i Łaptiewowie rzucają swą willę w Sokolnikach a przyjeżdżają do miasta.
Łaptiew nie lubił siedzieć długo w domu. Żona jego wychodziła często do oficyny, mówiąc, że musi się zająć dziewczynkami, ale on wiedział, że chodzi tam nie dla zajęcia, ale żeby się wypłakać przed Kostią. Przeszło dziewięć dni, potem dwadzieścia, czterdzieści, a ciągle trzeba było jeździć na cmentarz Aleksiejewski i słuchać Mszy świętej, potem męczyć się całymi dniami, myśleć tylko o tem nieszczęsnem dzieciątku i mówić żonie na pociechę różne banalne brednie. W składzie bywał bardzo rzadko, zajmował się dobroczynnością, wymyślał dla siebie rozmaite kłopoty i cieszył się, gdy mu wypadło za jakiemkolwiek głupstwem przejeździć dzień cały. W ostatnich czasach postanowił wyjechać za granicę, aby się tam zapoznać z ustrojem przytułków noclegowych i myśl ta była mu teraz rozrywką.
Był dzień jesienny. Julia przed chwilą wyszła do oficyny, a Łaptiew leżał w gabinecie na kanapie i namyślał się, gdzie pójść. W tejże chwili Piotr oznajmił, że przyszła Razsudina. Łaptiew ucieszył się bardzo, zeskoczył z kanapy i wybiegł na spotkanie niespodziewanego gościa, swej byłej przyjaciółki, o której już prawie zapomniał. Od tego wieczoru, kiedy ją raz ostatni widział, nie zmieniła się wcale.
— Polina! — rzekł, wyciągając do niej obie ręce. — Ileż zim, ile lat! Gdybyś ty wiedziała, jak się cieszę, że cię widzę! Proszę cię!