Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niechcenia pod swój prawy łokieć i nagle twarz mu się wykrzywiła takim wyrazem przerażenia, jakgdyby ujrzał koło siebie żmiję. Na ganku, koło samych drzwi, leżało jakieś zawiniątko. Coś podłużnego było zawinięto w czemś, co na dotyk wydało mu się stebnowaną kołderką. Jeden koniec zawiniątka był otwarty i asesor kolegjalny, wsunąwszy przezeń rękę dotknął czegoś ciepłego i wilgotnego. Skoczył w przerażeniu na nogi i obejrzał się naokoło, jak zbrodzień, który ma zamiar uciec od pilnującej go straży.
— Podrzuciła — wycedził przez zęby, z wściekłością ściskając pięście. — Oto leży... leży, nieprawe! Boże drogi!
Oniemiał ze strachu, wściekłości i wstydu... Co teraz pocznie? Co powie żona, kiedy się dowie? Co powiedzą koledzy? Jego Ekscelencja zapewne poklepie go po brzuchu i powie: — „Winszuję... Che-che-che... Stary, a jary... filut Semion Erastowicz“. — Całe letnisko dowie się teraz o jego tajemnicy i być może, poważne matrony nie zechcą go przyjmować w swoich domach. O podrzutkach piszą we wszystkich gazetach — i w ten sposób skromne nazwisko Migujewa zostanie rozsławione po całej Rosji.
Średnie okno willi było otwarte i słychać było wyraźnie, jak Anna Filipowna, żona Migujewa, nakrywała do wieczerzy; na dziedzińcu, tuż koło bramy, stróż Jermoła żałośnie brzdękał na bałabajce...
...Dość, by się dziecko obudziło i zaczęło piszczeć, a tajemnica się wykryje...
— Prędzej, prędzej — bełkotał. — W tej chwili, póki nikt nie widzi... Zaniosę je gdzieś, położę na cudzym ganku.
Migujew ujął zawiniątko jedną ręką i cicho,