Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto to — my?
— My, naród... To jest chłopi Klimowscy.
— Słuchaj, nie udawaj idjoty i mów do rzeczy. Poco kłamać o jakichś ciężarkach?
— Nigdy nie kłamałem, a teraz odrazu niby kłamię... — mruczy Denis, mrugając oczyma. — Czyż można bez ciężarka, panie sędzio? Jeżeli osadzi się na haczyku żywca, to czyż pójdzie na dno bez ciężarka? Kłamię... uśmiecha się Denis. — A po kiego djabła żywiec, jeżeli będzie na powierzchni pływał! Okuń, szczupak, miętuz zawsze się na dnie łowią, a na powierzchni to tylko wyrozub i to bardzo rzadko. W naszej rzece go niema... Ta rybka wymaga dużej przestrzeni.
— Ale co ty mi o jakimś wyrozubu opowiadasz.
— Czego? A przecież się pan sam pyta! U nas i panowie tak łowią. Najmniejszy dzieciak nie będzie łowił bez ciężarka. Kto nie ma pojęcia — ten, rozumie się, i bez ciężarka łowi. Na głupców niema rady.
— Więc mówisz, że odkręciłeś tę mutrę, żeby zrobić z niej ciężarek?
— A dla czego innego? Nie dla zabawki przecież.
— Ale na ciężarek mogłeś wziąć ołów, kulę... gwóźdź jakiś.
— Ołowiu na drodze się nie znajdzie, trzeba kupić, a gwóźdź się nie nadaje. Lepszego, jak mutra, niema... I ciężka, i dziurkę ma.
— Udajesz głupca! Jakbyś się wczoraj urodził albo z nieba spadł. Czyż nie rozumiesz, ośla głowo, do czego prowadzi takie odkręcanie? Gdyby dróżnik nie spostrzegł, pociągby się wykoleił, ludzieby się pozabijali. Tybyś ludzi zabił!
— Niech Bóg broni, panie sędzio! Poco ludzi