Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabijać!? Czyż my — to nie chrzczeni albo zbóje jacyś! Bogu dzięki, żyliśmy, panie dobry, dotychczas i nietylko nie zabijaliśmy, ale ani nam to na myśl nie przychodziło. Niech nas Matka Boska broni!... Co pan mówi!
— A od czego, według ciebie, bywają katastrofy kolejowe? Odkręć dwie-trzy mutry — i gotowa katastrofa!
Denis uśmiecha się i niedowierzająco mruży oczy.
— Ho! Od wielu lat już cała wieś odkręca mutry i chwała Bogu, nic się nie stało, a teraz odrazu — katastrofa... zabójstwo... Gdybym szynę zabrał albo, dajmy na to, kłodę wpoprzek położył — wtedy, ma się rozumieć, pociągby się przewrócił, ale mutra — wielka rzecz!
— Zrozumże nareszcie — mutrami szyna jest przymocowana do podkładów!
— To my rozumiemy... Przecież nie wszystkie odkręcamy... Zostawiamy... Nie po głupiemu robimy... rozumiemy. — Denis ziewa i robi znak krzyża.
— W zeszłym roku wykoleił się pociąg — mówi sędzia śledczy. — Teraz rozumiem, dlaczego...
— Co takiego?
— Teraz, powiadam, rozumiem dlaczego w zeszłym roku pociąg się wykoleił... Rozumiem!
— Nato wykształceni jesteście, dobrodzieje nasi, żeby rozumieć. Bóg wiedział, komu dać rozum... Pan też rozpatrzył, co i jak, a ten dróżnik, prosty chłop, bez wszelkiego rozumu, łapie za halz i ciągnie. Przedtem rozpatrz — a potem ciągnij. Wiadoma rzecz — chłop i chłopski rozum... Niech pan, z łaski swojej, zapisze także, że mi dwa razy dał w zęby i w pierś uderzył.
— Przy rewizji znaleziono u ciebie jeszcze jed-