Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzył o zbudowaniu potężnie-sprawnej maszyny ludzkiej, latającego człowieka Gazurmah, który włada wodą, lądem i powietrzem. W tem był rozmach. A wy pełzanie uznajecie za cnotę człowieka.
— Czy zastanowiłeś się, druhu, — uśmiechał się znowu do Janka ksiądz Justyn, — że rozbudzenie nowych władz duchowych w człowieku rozszerza jednocześnie zakres naszych możliwości materjalnych? A o to ci przecie chodzi.
— Rozszerza zakres możliwości materjalnych? To jakby ksiądz ma słuszność — powiedział Janek niepewnym głosem i nagle poderwał się namiętnie.
— Bo nam już dosyć rekompensat w dziedzinie duchowej, dożyłem dnia zmartwychwstania ciała mojej Ojczyzny i chcę budowy rzeczywistej, mocnej, ziemskiej. Czuję się Anteuszem — dajcie mi ziemi! Te wasze wartości duchowe — to dla mnie frazesy, w których rozpływa się realna istność Polski.
— A czy nie z wartości duchowych, uzbieranych przez pokolenia męczenników, zrodziła się ta siła, co kazała nam, rozdartym przez orjentacje, niedostatecznie zorganizowanym z taką wiarą bić się o Polskę, ażeśmy ją wywalczyli?
— Ale oto idzie druh Siodełko, — zawołała panna Zosia, — on nas sprowadzi na teren ziemskich urzeczywistnień zapomocą ćwiczeń z sygnalizacji.
— Czuwaj, postawa czynna! — skomenderował ksiądz Justyn i chwyciwszy chorągiewkę dał z niezmierną dokładnością szereg sygnałów.
— Ale ksiądz potrafi nie gorzej od druha Siodełki — mistrza od sprawności, — z podziwem rzekł Janek.
— Możebym potrafił i fabrykę zbudować, co? —