Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już zaczyna się katarynka ideowa, — szepnął jego kolega.
— Cóż, druhu Janku, nie mamy tu gramofonu, żeby zagrać shimmy, — odparł żartobliwie ksiądz, który dosłyszał.
Janek zmieszał się.
— Jak ciebie nudzi katarynka ideowa, to poco należysz do harcerstwa, — zawołał inny harcerz z oburzeniem.
Janek zgiął rękę i pokazał na potężny kłąb mięśni, który zarysował się pod koszulą koloru chakki.
— Dla sprawności skautowych — odpowiedział.
— A czyż poświęcenie dla ludzi nie jest sprawnością skautową? Czyż nie jest nią — ofiara?
— Ksiądz wybaczy mi szczerość, — zarumienił się znowu Janek, — ale w szkołach wołają na wyszydzenie gamoniów: Ty, ofiara! — Myślę, że teraz nadszedł okres praktycznej rozbudowy życia. Myśl o ofierze — to wypłóczyny romantyzmu.
— Odrzućmy więc, druhu, wyraz, który ciebie razi. Niech to się nie nazywa ofiara, lecz służba.
— Uznaję. Nieść chociażby twardą służbę dla Ojczyzny — dlaczegóżby nie. Tego domaga się samozachowawczość rasy, której głos słyszę w sobie. To jest instynkt wrodzony wszystkim, prócz wynaturzonych. Ale cóż mi po pracy ducha — czy pomoże mi tysiącem fabryk pokryć wyniszczoną Polskę? Jeden dobrze zawiązany węzeł więcej wart od stu kwart słodzonej wody frazesów. Nie znoszę pięknoduchostwa.
— Okopywał krzaczek, nie zobaczył lasu, — ironicznie przerwał wysoki blondyn o twarzy zesłańca z obrazów Grottgera, — wy chcecie być pokoleniem kretów. Marinetti, bałwochwalca materji, jednak ma-