Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włada nimi barbarzyństwo? A ja ci powiem, ze mam prawo!
Podniecenie jego opadło. Poczuł się nieszczęśliwy, chory, bezwolny. Nerwy krzyczały w nim o nowy moment podniety. Doszli właśnie do jego mieszkania. Zadzwonili i otworzyła im panna Antonina w krótkiej sukni wzorzystej. Łydki w cielistych pończochach zbyt jaskrawiły się w całej postaci. Usta krzyczały szminkowaną pręgą, a zaondulowane krótkie włosy wyzywająco zaznaczały „równe prawo do życia“.
Panna Antonina, śmiejąc się, zabrała Wasilewicza do swego pokoju. Nie robiła ceremonji ze Skrzeżetowiczem. Ten został sam, usiadł w pokoju Wasilewicza i słyszał, jak przyjaciel jego wyżebrywał coś u panny Antoniny. Potem uspokoił się i ucichł. Panna Antonina wyszła do Skrzeżetowicza.
— Widział się on z Hrybem i Smarczkiem, bo nie chce gadać, — zapytała.
— Widział się.
— I cóż?
— I nic. Durnie obiecali mu nadać Wasilewo, a on się obraził.
— Durnie i są, — powiedziała panna Antonina, frasobliwie wykończając pilniczkiem paznokcie, — a ja wam mówię, Skrzeżetowicz, jego prędzej trzeba do „Hromady“.
— Nie pójdzie on za inną, chyba ja za nim, — wybuchnął Skrzeżetowicz, — nie kawkom się bić o duszę sokoła.
— Co za poniżanie siebie, — zesznurowała pogardliwie szminkowane usta panna Antonina, — a ja panu mówię, że mam kaptur na tego sokoła, i pierścień dla mego, a dłużce od jego nogi w mojem ręku.