Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pradziadów? Bo ja myślę, że mówi w niej tylko bzik.
— Tak to u nas. Lekceważy się wszelki ruch mniejszości, zamiast zdać sobie z niego sprawę i do łożyska naszego skierować. Szydzono z „litwomanji“, do białej złości doprowadzając litewskich działacy. A oto odseparowało się Kowno. I w Białorusinach lekceważenie wzbudzi nienawiść.
— I pan nienawidzi Polski?
— Cóż znowu! Mój pradziad poległ pod Lipskiem, mój dziad brał udział w powstaniu. Nie rozumiem ruchu białoruskiego poza Polską. Będę szedł zawsze z Polską. Ale nie z partjami polskiemi. Bo tam zanadto partję poplątano z Ojczyzną.
— Ale czy Pan się zastanowił, że te ruchy mniejszości rzekomo kulturalne za wsze prowadzą do bolszewizmu i idą na rękę sąsiadowi ze wschodu lub zachodu? Ostrzegam pana całkiem bezinteresownie tym razem. Pan się jeszcze sparzy na tem.
— Jak się sparzę, nie przyjdę do pana, by pan podmuchał.
— Żałuję bardzo, — rzekł zimno Gąbaniewski i podniósł się.
Skrzeżetowicz zrobił minę zadowoloną. Nie lubił Gąbaniewskiego.
Tymczasem poodejściu Gąbaniewskiego zaczęli się przedzierać ku nim wśród ciasno zastawionych stolików dwaj panowie. Jeden miał cerę piegowatą, rude włosy, ruchy i miny lisie i przymilne. Za nim szedł człowiek z ziemistą twarzą, szarą szczeciną, przysadkowaty i bezdennie brzydki.
— Idą Smarczek i Hryb — zwrócił uwagę Wasilewicza Skrzeżetowicz.