Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Toż nie mogę zrozumieć, co u was na pierwszym planie — partja czy Ojczyzna?
— Ojczyzna, oczywiście — obruszył się poseł.
— A mnie, człowiekowi kresowemu, co się tam zdala od warszawskiej polityki uchował, przypomniały się w pewnej chwili słowa Bogusława Radziwiłła... Pamięta pan, z „Potopu“... Rzeczpospolita — to postaw sukna.
— I cóż stąd, że każdy kawałkiem tego sukna się okryje? Odziewa matka dzieci. Aby tylko całość tego postawu zachować.
— I każdy się odzieje i sukno całe zostanie! Nie na mój rozum ta sztuka.
— Cóż to, pan zarzuca naszej partji prywatę? Partja nasza jest tak przejęta dobrem Ojczyzny, że partja a Ojczyzna — to jedno.
— Tylko kto mi zapewni, że to dobro zupełnie właściwie przez partję jest pojmowane?
— To już może pan własnym, nieuprzedzonym rozumem osądzić.
— Osądziłbym — ale cóż mi tam. I tak do partji polskiej nie wejdę, skoro jestem Białorusinem.
Wąsy Skrzeżetowicza poruszyły się dyskretnie, jak u karalucha.
Gąbaniewski siedział oszołomiony.
— Pan — z rodziny historycznej...
— To cóż. Niejeden członek rodziny historycznej zdeklarował się jako Ukrainiec lub Białorusin. Przemówiła krew odległych pradziadów...
— Całemi beczkami polskiej krwi rozcieńczona.
— Po kądzieli, po kądzieli...
— Czy w tej arystokratce, co siedzi w Kownie i zapluwa się na wspomnienie Polski, też mówi krew