Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



XXVIII

Wasilewicz obudził się przytomny. Czuł się rozbity i osłabiony. Wszedł do niego lekarz i objaśnił, że przywiozła go tu żona.
Poczuł wtedy olbrzymią ulgę. Był ubezwłasnowolniony, nie mógł zgubić swojej duszy. Z przychylnością spoglądał na drzwi zamknięte swego pokoju. Z przyjemnością myślał, że skok z wysokiego pierwszego piętra na flizy kamienne jest karkołomny. Złożył swoją wolę i wszelką o sobie decyzję w inne ręce. Odpoczywał.
Ale organizm wolał o truciznę. Z dna duszy zaczęły się dźwigać rozpaczliwe projekty, zbrodnicze pomysły, by zaspokoić straszliwe łaknienie kokainy.
Czuł jednak zarazem, że ma wszczepiony w siebie cudzy nakaz. Nakaz cudzy i swój. Poraz pierwszy od dłuższego czasu rozpoczęła się w nim walka z opętaniem kokainy.
Wiedział, że była przy nim Poluta. Wróciła, przebaczyła... Czy jako siostra, czy jako żona — była i czuwała. Kiedy się staczał po pochyłości, zatrzymała go, jak mocny krzew na drodze. Niech będzie, jak chce ona. To takie cierpienie, gdy wola ich dwojga, którzy są jednością sakramentalną wspinają się przeciw sobie i gryzą, jak dwa rozwierzgane rumaki.
Położył się i czuł z odległości, jak wola jego zlewa się z jej wolą. Dwa płynące niewidzialne strumie-