Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Księżniczkę porwały w tej chwili bóle. Odwróciła głowę do ściany i z cichem jęczeniem, tłumionem chwilami, przetrzymywała atak. Po chwili zapytała ją głosem zmienionym:
— W czemże godziwem mogę ci dopomóc?
Panna Antonina wyłuszczyła prośbę o pożyczkę na odbudowanie Zabołotnego. Księżniczka patrzyła na nią jasnowidząco.
— Czy dawno jesteś z tym człowiekiem zaręczona?
— Już... już od roku... — spłonęła panna Antonina ciemnym rumieńcem.
— I tak długo czekasz? O, to niepodobne do ciebie! — zdziwiła się księżniczka, — chyba są jakie przeszkody?
Zmięszanie panny Antoniny było wymowne. Księżniczka zdefinjowała:
— Pewnie trzeba przeprowadzić rozwód?
— Tak, rozwód, — przyznała się panna Antonina.
Księżniczka leżała nawznak, milcząc. Ciężko oddychała.
— Jakże chcesz, żebym ja, która umiem odczuwać prawdę wieczną i do ostatniego tchu spełniam obowiązek włodarza mienia, powierzonego mi zwyżej dla dobrych spraw, mieniem tem na zgubę duszy twojej szafowała?
— Jakto na zgubę duszy mojej?! To dla mego szczęścia. Czyż nie radością jest duszy wierzącej uszczęśliwiać ludzi dokoła?
Księżniczka mówiła coraz ciszej:
— Pchniesz człowieka w objęcia połowicznej wiary. Rozbijesz rodzinę. Narazisz na szwank zbawienie wieczne twoje i jego. Człowiekowi, którego kochasz, wszcze-