Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Póki jesteś ze mną, hamuj narowy, których się uczyłaś chyba w demi-mondzie moskiewskim.
— Proszę mnie nie obrażać. Chodzi o to, że bawiłam się dobrze z kim innym.
— Ty to nazywasz się bawić! Durnia chcesz ze mnie zrobić! Pytam się ciebie: jego chcesz, czy mnie?
Panna Antonina stanęła i odwróciła do niego rozczerwienioną twarz.
— Pytam się ciebie i to poraz ostatni: mnie chcesz, czy twojej żony?
Wasilewicz drgnął i spuścił głowę. Ona go nie przyjmie... Nie przebaczy mu uraz straszliwych ślubna jego żona... Tak zatruł jej życie. Tak ciężko znieważył... Powrotu niema... I gdzie siła, by wrócić z opętanego tańca do spokojnego życia? Czy ten opar niezdrowej narkozy ma znowu wnieść pod dach, gdzie jest dziecko? Powrotu niema... Trzeba do końca się truć i staczać coraz niżej.
Panna Antonina zawrzała.
— Nie odpowiadasz... Ty z senatorskiego rodu. Ty niepoczytalny pijanico... Roztaczasz pawi ogon honoru i dystynkcji. A czy pamiętasz, że dałeś słowo honoru, że się ze mną ożenisz?
— Kiedy to?
— Właśnie. Utopiłeś honor w wódce. Obiecałeś. Przysięgłabym, że byłeś wtedy przytomny. Wyglądałeś przytomny. Kiedy wróciłeś z kresów. Mówiłeś: — Ty, Nina, musisz mi starczyć za całą Białoruś. Rozbiłem się. Nie będę nigdy z nimi! Ale choć ty zostań.
— I dałem ci słowo honoru?
— Dałeś. Napisałeś na papierze. Mogę ci pokazać.
— Ładne rzeczy! Wymusiłaś obietnicę, kiedy byłem nieodpowiedzialny.