Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uciechy stał na estradzie murzyn. Błyskał białkami, czarny i wesoły i szkielecem klaskaniem kastanjetów popędzał pląs, wpadając w niego suchym refrenem.
Wasilewicz spojrzał nagle trzeźwo na krąg taneczny. Śmiertelne przerażenie wstrząsnęło nim. Wydało mu się, że poruszają się sprężynowe automaty, w które ktoś tchnął pożar zmysłów.
Murzyn wywracał białkami — czarny i wesoły. Klaskanie kastanjetów stało się me do zniesiena szkielece.
Wasilewicz wstał zdenerwowany.
— Skrzeżetowicz, idziesz?
— Jak chcesz, — zerwał się ten z gotowością.
— A panią czy mam pożegnać? — zwrócił się z ironją do panny Antoniny.
— Ja już też do domu, — odpowiedziała potulnie panna Antonina i pożegnała dygnitarza, dziękując za auto, które jej ofiarowywał. Poszedł za nimi do szatni, gdzie nie udało mu się ubiec Wasilewicza w podaniu płaszcza pannie Antoninie i wrócił skwaszony regulować duży rachunek.
Wasilewicz i panna Antonina szli obok siebie w milczeniu. Skrzeżetowicz wierny i wytresowany wlókł się za nimi w oddaleniu. Żeby nie przeszkadzać.
— I czahoż ty, Jakim? — zagadnęła zalotnie panna Antonina.
Wasilewicz zwrócił ku niej twarz, skurczoną od gniewu.
— Zachowałaś się, jak dziewka. W mojem towarzystwie...
— Rodowego arystokraty Wasilewicza, — przedrzeźniała z rozdrażnieniem.
— A tak. Żebyś wiedziała. Z senatorskiego rodu.