Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ołtarzem. Modliły się z książeczek uroczyste i szczęśliwe.
— Czy mogę tak samo biała i z lekkiem sercem klęczeć przed Tobą? — przyklękając, zapytała pani Poluta wystawiony Przenajświętszy Sakrament.
Na sercu uczuła ciężar. Nie. Czemu?
Poszła przed ołtarz św. Feliksa. Szła kulawa dziecina, niosąc nóżkę z wosku. Wątła rączka, kierowana przez matkę, złożyła ją z lewej strony kaplicy, gdzie piętrzył się stos wotów.
Zapatrzyła się na nią. Kulawem wydało się jej życie. Uleczyćby jej nogi, by na manowce nie wiodły. Chryste Panie, czy ta znajomość z Białeckim to przyjaźń? Czy to jest aby przyjaźń?
Z łkaniem wewnętrznem wyznała św. Feliksowi, stojącemu w swym ciemnym habicie nad bukietami białych bzów, że ciężko chore jej serce na wiosenną tęsknotę... Na aromat pękających pąków... Na dal błękitną... Na szaleństwo ramion, które z krzykiem dokoła ukochanego opleść się pragną.
Ale poczuła nad sobą silny zakaz prawa bożego. Podeszła do lewego rogu ołtarza. Złożyła wotum za Anię. Potem wyciągnęła dłoń z drugiem wotum. Zawahała się. Ale jakby tchnieniem cudzem wyszeptała:
— Za męża Joachima...
Odeszła. Poszła do kaplicy mającej kształt długiej galerji, w której ksiądz olejem św. Feliksa namaszczał chorych. Uklękła. Przyjęła na czoło olej święty. Modliła się żarliwie, z oczami pełnemi łez:
— Ulecz serce moje, chore na młodość i wiosnę...
Wracała rojnemi ulicami. Szło tyle kobiet w krótkich spódniczkach i długich żakietach. Wszystkie miały