Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Krwawa głowa ucięta. Symbol tego kraju, który jest potwornym, bezgłowym kadłubem...
Wrócił do wioseczki, do tych samych ludzi. Zapytał o konie na nocny pociąg. Teraz gospodarz, nie patrząc mu w oczy, odmówił.
— W nocy nie pojedzie, o świcie można, w nocy za nic... Wilki chodzą. Bandytów z za frontu widzieli. Konia odbiorą, może zabiją. Nie wie kim Wasilewicz jest i jakie ma sprawy. Tu na pograniczu nieznajomych wozić niebezpiecznie. Narazić się można jak nie władzom polskim, to jeszcze komu...
Wasilewicz widział, że gospodarz jego kłamie i że za nic nie da mu koni. Poszedł do innych, ale spotkał się z grubą odmową. Widocznie, chłopi coś w tem mieli, aby nie wypuścić go ze wsi. Zaniepokojony i zniechęcony zjadł trochę mleka kwaśnego, które cuchnęło źle umytym garnkiem oraz źle wypieczonego razowca i poszedł spać na siano.
Zaledwie się ułożył, posłyszał, że drzwi odryny zamknięto na skobel.
Serce mu stanęło. Był w pułapce. Zobaczył jastrzębie oczy dzieci, które znęcały się nad fotografjami jego rodziców. Poczuł ostrze nożyka w swych oczach.
Chłopi uważali widać, że niema potrzeby zwracać na niego uwagi. Był w ich mocy. Nie wymknie się. Było ich kilku. Mówili gwałtownie.
— Tak ty każesz, Józiuk, szto heta sam Wasilewicz?
— Ot, niech się ziemia rozstąpi... Jej Bohu! Jaż nieraz bywał w Wasilewie! Nietylko, jak my tam hulali.
— I ja jaho baczyu.
— Jaż wam mówię, — brzmiał pierwszy głos —