Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że on tu przyszedł odebrać Zabołotne. Jeszcze trochę czasu i byłoby Zabołotne moje, bo skończyłoby się dziesięć lat dzierżawy. Za błotami, na boku leży — nikt go nie zauważył, gdzie ono jest. Nawet tu komisja nie przyjeżdżała. A tu czort jego przyniósł!
Bezmiar nienawiści zabrzmiał w głosie chłopa.
— Przecie ty, Mikołaj, kontrakt masz.
— Kontrakt na sześć lat, on może każdej chwili wysiedlić.
— To i rzeczy on nam poodbiera, co zabraliśmy jak grabili my Wasilewo!
— Pewno, że poodbiera! A tobie bardzo potrzebne, coś zabrał z Wasilewa, jak fortepian stoi w odrynie, kury w nim siedzą na jajach!
— Może on mi niepotrzebny, a taki lubo, że mój, nie jego, pana!
— Któż jego skończy? — zapytał jakiś głos i drgnął z ociąganiem się.
— Nikt z nas — przemówił twardo dzierżawca — pierwsze podejrzenie na nas. A już na mnie to pewno. Posłałem za front do Wasilewa. Niech go zabiorą i za frontem zatłuką. I ręce czyste i sprawa zrobiona. Nie bolszewicy będą się martwić o pana! Ja im kazał powiedzieć: — Teraz wy Wasilewskie dobro trzymacie. Nim przyszli robić Sowchoz, wy już ziemię i pastwiska rozchwytali. A jakby bolszewików car wypędził? Wasilewicz znowu przyjdzie po swoje.
— Tak, tak — przytakiwano — z nim skończyć to już na zawsze spokój.
— A przyjdą oni?
— Przyjdą. Chłopak po nich o zmierzchu posłany. Przed północkiem będą, ani chybi.
— Ludu mój białoruski, z moją wielką tęsknotą