Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z rozpaczliwym wyrzutem podniósł oczy na trupa ojcowskiego. Ale ojciec żył jeszcze. Tak, jak przedtem dyszał ciężko, podnosząc pierś, tylko oddech stał się równiejszy, spokojniejszy.
Dzień się właśnie uczynił na dworze i niebieskawy odblask przesiewał się przez zasłony okien, wdzierał się we wszystkie kąty pokoju, otaczał i dusił ze wszystkich stron żółte światło lampy.
Ciotka siedziała w fotelu u okna, spoczywając i dopiero przy ostrem świetle zimowego poranku ujrzał Antek, jak strasznie wyniszczyły i złamały ją niewywczasy i zmartwienia.
— Spełniała moje obowiązki...
Znowu wyrzut. Znowu zdziwienie. Przez tyle lat ani razu nie pomyślał o niej. Nie pomyślał o niej ani teraz — kto wie, może się jeszcze z nią nawet nie przywitał? A przecie, jeżeli tu na łożu śmierci leży jego ojciec, to któż mu matką był od pierwszej chwili, kiedy myśleć zaczął?
Żal nowy otworzył mu nieodmykaną od szeregu lat skrytkę serca i coś postanawiał, coś przysięgał...
Miękkiemi, serdecznemi słowy, którym sam dziwił się, słysząc je, namawiać zaczął ciotkę, by wypoczęła, by choć na chwilę przymknęła powieki. Obezwładnioną tą niespodziewaną pieszczotą, wyprowadził do drugiego pokoju, ułożył na kanapie, przykrył i otulił.
I znowu zasiadł u śmiertelnego łoża. Zasiadł, by czuwać, by chwytać możebny moment ocknienia, wyczekiwać na owo ostatnie spojrzenie zgody, przebacze-