ręką przewodnika, a drugą Janka. Przyszła mu do głowy zupełnie słuszna myśl, że jeżeli ludzie mają po dwie ręce, to równie dobrze mogliby ich mieć po trzy. Za to oczy stały się dziwnie niepotrzebne, do tego stopnia, że mu aż zawadzały. Nie widział nawet pleców przewodnika, którego trzymał za połę kubraka. Przymknął tedy powieki i dla zabicia czasu zaczął liczyć kroki. Doliczył jednak zaledwie do trzydziestu i ostatecznie znudzony wpadł w apatję. Zdawało mu się, że wloką się tak już od paru lat. Droga była względnie równa, a do nadeptywania i kopania Jankowego już się przyzwyczaił.
Przybyło im rozmaitości i rozrywek, gdy zboczyli w las. Zagradzały im drogę gałązki podszycia leśnego, bądź kłujące igłami, bądź szorujące po twarzy i oczach szorstkiemi liśćmi. Ocierali się o chropowate pnie sosen, stukali w nie głowami, włazili na odziomki zrąbanych drzew. Szli i szli, po jakimś czasie otworzył się przed nimi jakby zmierzch niebieskawy.
Wyszli na polanę i znów ujrzeli gwiazdy. Wydawało się tu bardzo widno. Skrajem polany, popod samemi drzewami, chyłkiem w czarnym cieniu, poprowadził ich przewodnik. Prowadził bardzo ostrożnie. Co kilkadziesiąt kroków przystawał, wchodził między drzewa i nadsłuchiwał.
Nagle doszły ich wyraźne odgłosy czyjejś dalekiej rozmowy. Stanęli, jak wryci za drzewami. Rozmowa urywała się, padały rzadkie pojedyńcze słowa — ktoś ziewnął, ktoś tam splunął. Wreszcie zarysował się na polanie czarny olbrzymi cień. Rósł,
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/29
Wygląd
Ta strona została przepisana.