Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wając się kędyś z niewiadomym światem, pełnym tajemnic, błądzących po nocy. Srebrnym pyłem jaśniały na niebie gwiazdy.
Po paru minutach utonęli w czarnej, wązkiej drożynie leśnej. Przejmująca cisza tych ciemności budziła w Janku wrażenie uroczyste. Wydawało mu się, że zamierzyli rzecz niesłychaną. Że czeka ich nie proste i zwyczajne przejście „przez zieloną granicę“, ale sprawa tajemnicza, wymagająca ogromnego zasobu sił i odwagi. Cisza ta wróżyła niespodziewane przygody, groziła zupełnie pewnem niebezpieczeństwem. Z początku dziwił się, że dopiero teraz przyszedł do świadomości, na jaką to rzecz się odważył, potem uczuł słodycz dumy, że się nie boi, a wreszcie uczyniło mu się wesoło. Szli wolno. Gawarski ściskał go za rękę o wiele mocniej, niż tego było potrzeba i dla ostrożności tak wysoko podnosił nogi, że zawadzał mu niezmiernie.
Wszyscy trzej wpakowali się w głęboką kałużę i chlapiąc głośno, wydobyli się na twardą drogę. Na moment zatrzymał się przemytnik, wreszcie poszli dalej. Potykali się na korzeniach, przełazili, jak mogli przez porzucone na drodze rosochate gałęzie, wpadali w głębokie kotliny i przy tym pochodzie plątały im się nogi do tego stopnia, że Gawarski, deptany i kopany co krok, odważył się nareszcie pomrukiwać i zcicha kląć. Ściskał i wytrząsał za rękę Janka, chcąc mu dać poznać całe swoje oburzenie. W ciągu tego gubił i podnosił swoje zawiniątko, które mu dotkliwie zawadzało, jako że szedł pośrodku, trzymając się jedną