Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wrócę z miejsca i nazad. Tedy uważać i ani chwili się nie namyślać. Za ręce się trzymać mocno, ku ziemi się przygiąć i rwać co duchu, a cicho! Nic się nie bać, tylko mnie się trzymać, broń Boże ręki nie wypuścić, nizko, nizko, nosem po ziemi, co sił umykać. Jak się który oderwie i zostanie, to już przepadło, zbłądzi i na samo świtanie wylezie na linję, albo na sam „post“, i wtedy ja nic nie będę winien. Będę szukał po lesie, będę hukał, jak sowa, ale to ta niewiele pomoże, bo trza i mnie odpowiadać. Inaczej nic z tego. Umie który z panów, jak sowa? Nie — to na nic. Tak się odrazu nikt nie nauczy ptasiego głosu.
— A jak będziem uciekać, to co to będzie znaczyć? W razie strzelania? — spytał szeptem Gawarski.
— Co to będzie znaczyć, to już ja będę dobrze wiedział. Panu to na nic nie jest potrzebne na ten raz. Strzelanie nie znaczy nic, po nocy żaden nie trafi. Las — drzewa bronią. Tu jest rzecz inna.
— Zawsze lepiej jest rozumieć, wiedzieć o co chodzi, a nie, jak ślepy...
— Całkiem nie. Lepiej — to znaczy słuchać i robić, jak nakazują. Ot i wszystko.
— A prędko dojdziemy do samego kordonu?
— A to panu na co wiedzieć? Jak dojdziem, to dojdziem. Wstawać, panowie i w drogę! I pamiętać, że już od teraz nie wolno gęby otworzyć, dopóki ja nie powiem. Sza!
Noc była ciepła, cicha. Tajemniczo słało się szerokie bezgraniczne pole, ginąc gdzieś w pomroce, zle-