Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale zaraz wydobyły się ze mgły dwa łby końskie. Jechano zwolna przez wypełnione wodą wyboje.
Dwie kobiety, jedna z prawej, druga z lewej strony, czepiały się bryczki i zawodziły ochrypłemi głosami, w których dźwięczała już beznadziejna rozpacz.
Rotmistrz żandarmski nie zwracał najmniejszej uwagi na swoją babę, która tonęła tuż po kolana w bagnie i trzymała się za fartuch od bryczki. Otulony gumowym płaszczem i zakapturzony, palił sobie papierosa i patrzył w przestrzeń. Zato pan naczelnik denerwował się i wciąż podtrzymywał dyskusję z czepiającą się go kobietą. Baba to była już podstarzała, i zniszczona, a do tego wyżej pasa uciarana w błocie. Oto bryczka ostrożnie wjeżdża w bajurę, baba brnie, nie patrząc gdzie, błoto sięga po piasty u kół, jej — za kolana. Nic to; machinalnie zbiera w garść kieckę, włazi wprost pod koła, a w naczelnikową twarz patrzy, nie odrywając oczu.
— Mołczi stierwa jedna! Bo do kryminału pójdziesz...
— Nic mój nie winowaty, jak na świętej spowiedzi... czytać, pisać nie umie, jakoż jemu z książkami, jeszcze z zakazenemi... Święty Boże!...
— A gdzie podział książki, gowori siju minutu?!! Powiesz, męża puszczę!... Nie powiesz...
— Powiem, jasny panie komisarzu, powiem, przecie, że powiem...
— No. gdzie schowane? Gadaj, nie łżyj!
— Powiem wszystko, jak na świętej spowiedzi, powiem, jaśnie panie...