Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozumnym aż do absurdu, żeby takiej rzeczy nie czuć, nie rozumieć! Wstręt go porwał, bo stanęła mu przed oczyma zimna i obojętna, dżentelmeńska twarz Komara. Taki Komar poprostu nie zrozumiałby ani jednego słowa, gdyby mu zechciał opowiedzieć swoje obecne uczucia. Taki Komar postawiłby go poprostu przed sądem partyjnym, gdyby się o tem wszystkiem dowiedział. Ale nigdy się nie dowie... Z towarzyszki Kamy, czyli raczej powszechnie znanej Kamusi, kpił sobie zawsze i nie brał jej na serjo. Nosiła sobie i woziła bibułę, i już tak jej sądzone było na wieki wieczne. Nie dla czego inszego, tylko przez jej głupie serce. Tkliwa, zapłakana dola. A jednak, jakże się ona na tych subtelnościach rozumie; po swojemu, po babsku, ze łzami i lamentem, ale w gruncie rzeczy to przecież jest właśnie to samo, o co w danej chwili chodzi.
Kamusia — to człowiek. Bo czyż to zawsze można wszystko umotywować? A czyż, do licha ciężkiego, trzeba żyć, jeść i spać na motywach, czy nie cnotą jest móc w jakiejś chwili cisnąć je precz i jeszcze plunąć w ślad za niemi?...
— Jazda, jazda gąski — chyla na drogę...
Ze mgły dolatywać zaczęły jakieś zmieszane od. głosy. Zawodził. jęczał i szlochał ktoś po babsku, przenikliwie, jak to bywa na pogrzebach wiejskich; jednocześnie ktoś krzyczał i rozbijał się, wymyślając głosem stanowczym, męzkim. Słów nie można było wyrozumieć. wydawało się, że dzieje się to jeszcze dość daleko.