Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla. Zdaleka we mgle deszczowej majaczyły drzewa i chałupy i z każdym krokiem stawały się wyraźniejsze. Niebezpieczeństwo zbliżało się, szło od chałup, groziło we mgle, i raz po raz nacierał natarczywy nakaz: wracaj się! wracaj się! ani kroku dalej!
Ale nogi szły i szły.
Wiedział, że nie dojdzie dalej, niż można, że od miejsca, gdzie się to wszystko odbywa, będzie się trzymał zdaleka, ale chciało mu się poprostu być jeszcze choć trochę bliżej.
Był to popęd, odrzucający wszelkie trzeźwe refleksje. Chce być bliżej ich. Ani on nie obaczy, ani jego nie obaczą, ale zawsze lżej będzie. A kiedyś. kiedyś, może się zdarzyć, że i oni dowiedzą się o tem, jak to w owej strasznej godzinie najazdu żandarmskiego chodził po chałupach „Szymon“, a pocieszał baby, a krzepił tych, co ocaleli. Lżej im będzie wspominać te czasy.
Tak samo w chwilach tęsknoty za tymi, których mu zabrakło w zwykłej kolei rzeczy, szedł włóczyć się pod Pawiakiem, zapuszczał się aż do Cytadeli i okrążał X-ty pawilon, patrząc w okna. Nie zwierzał się z tem nikomu, bo bał się słusznych kpin, ale takie pielgrzymki uspakajały go w niewymowny sposób. Zdawało mu się bowiem, że takie ocieranie się o mury więzienne odbija się nieświadomem, może astralnem, czy tam jakiem echem w sercach samotników, odciętych od świata, i że sprawia im ulgę.
Dziwactwo, ale cóż ono komu zaszkodziło?...
Trzeba być bezkrwistym automatem, trzeba być