Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak i ja myślę — odrzekł Kiełza urażony, te chłopaczyna nawet się nie zdziwił i gada, jak o rzeczy zwyczajnej, o cudzej śmierci. I pomyślał sobie: bandyta jest, ino jakiś na bandytę za dziwny. I wymowę ma osobliwą...
— Wyście Polak, bo gadacie jakby niezwyczajni po naszemu?
— Ani Polak, ani żaden inny. Człowiek jestem, a urodziłem się w Warszawie. Potym w Ameryce byłem lat kilka i po innych krajach, gdzie się nie gada po polsku.
— No, no... A w Ameryce dobrze naszym?
— Jak komu. Jedna krzywda na całym świecie.
— Ameryka bogaty kraj, wolny, każdy robi, co chce...
— Każdy, kto bogaty, jak i u nas...
— To jest tylko tanie gadanie. Tam carskiego rządu niema, ino republika...
— Tam pieniądze rządzą.
— Pieniądz wszędzie górą, ale sprawiedliwość, szkoły, sądy, wolne głosowanie, gruntów wolnych dużo...
— Tam każdego kupi i każdy się sprzeda. I ten co głosuje, i ten poseł, i ten przezydent i ci, co socjalistami rządzą.
— To jest łgarstwo. Socjalisty-posła nikt jeszcze nie podkupił. I ja nie na wszystko ciemny, chociem za granicą nie bywał. Głupstwa gadacie. Jakbyście socjalistów znali, tobyście wiedzieli...
— A skąd wiecie, co ja znam?
— Ja uważam, te niewiele, bo kto na socjali-