Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stów szczeka, ten albo ciemny, albo z burżują, ze szlachtą trzyma.
— Jak was nauczyli, tak gadacie. Są i lepsi od socjalistów. Tacy, co naprawdę dobra chcą dla ludu roboczego i co naprawdę cały świat przerobią.
— No — no... Mądry wy bardzo, powiedzcie i mnie, kto to taki — dla nauki mnie głupiego.
— Nie chce mi się gęby psuć. Na co się zda was douczać, kiedy was już jutro nie będzie?..
— Prawda i to, co mi z tego?
Kiełza położył się na nowo na łóżku, odwrócił się do ściany i zasnął.
Obudził go nowy towarzysz.
— Wstawajcie, będziem jeść.
— Mnie się ta jeść nie chce. Jedzcie sami na zdrowie. Poco mi jest jedzenie. Ja już trup.
— Dziwny człowiek! Powieszą go jutro, a może dopiero pojutrze, a on już nie chce jeść. Wstyd
Na to słowo wstał Kiełza z łóżka, ale był zły. Djabli komu do niego.
Jedli do syta, bo kobita przywiozła przed samym sądem sześć kiełbas i dwa wielkie, podsuszone syry. Młodziak zajadał, jakby go głodzili od roku. Kiełza był temu rad i jedzenia nie żałował.
— A gdzież są wasze rzeczy? Czemu za wami nie przynieśli?
— Ja nie mam rzeczy. Ja nie burżuj albo socjalista, żeby za sobą kuferki wozić.
— A któż wy jesteście?
— Ja? Człowiek jestem! Jużem wam to mówił.
— Każdy jest człowiek.