Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godziwem życiu współczesnem obrastają serca skorupą, ale z miękkiem serduszkiem przychodzi na świat dziecko.
— Ludzkość, kula ziemska to za dużo, można się zagubić. Ja cały jestem w Polsce. Jeżeli szerzyć miłość, to jakże nie zacząć od tego, co własne i najbliższe, co się kocha najbardziej? Moją dumą i chlubą jest, by w Polsce właśnie powstał i ugruntował się wielki ruch, w którym odrodzi się stary śwńat. Ale w moją miłość do Polski, ani w moją cześć dla Chrystusa żadną miarą nie chce uwierzyć nasz więzienny kapelan, ksiądz-major Pieniek. Ksiądz i major w jednej osobie! Cóż w tych sprawach zrozumie istota tak bez litości zniekształcona przez państwo?
— Powiedzcież, bo nic jeszcze nie rozumiem, czego od was chcą?
— Nazywa się to sprzysiężeniem w wojsku. Com ja winien, że najbliżej znam wojskowych? Wzięli paru podporuczników akademików, którzy są na rocznych urlopach, jak zresztą i ja, i trochę żołnierzy, kaprali różnych broni, moich przyjaciół ze szpitala i jeszcze z frontu. Zabrali moje fantastyczne kajety, gdzie sam ze sobą toczyłem rozprawy. W toku śledztwa wystąpili oskarżyciele nieznani nikomu z nas i wpierali we mnie swoje łgarstwa. Łączyli nas początkowo z komunistami, konfrontowali, — ale nikt się do nas nie przyznawał, komuniści mają dla nas jeno szyderstwo i straszną pogardę. Ubrdało im się oskarżenie o szpiegostwo, gdyż bywał na naszych posiedzeniach pewien sierżant ze sztabu. Upadło i to. Został spisek prze-