Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i poza nim jeszcze przed chwilą. Białe drzwi cicho zamknęły się za całym światem.
Śniat powitał go, jak gdyby się rozstali wczoraj i odrazu przeszedł do rzeczy. Przedewszystkiem trzeba uzdrowić człowieka. Wszyscy są zatruci nienawiścią. Jakkolwiek ją nazwać czy przezwać, zawsze ona i wszędzie ona nie dopuszcza człowieka do prawdy. Każdy ustrój społeczny jest dobry, jeśli człowiek w nim będzie dobry. Dusza ludzka wszystko wokoło siebie odmieni, gdy przeniknie od niej światło. Kochajcie jedni drugich! Chrystus wymagał od człowieka niepodobieństwa, gdyż był ponadludzki, samotny na święcie, boski. To samo musi być powtórzone w naszych czasach zwyczajnie, przez śmiertelnego człowieka dla ludzi zwyczajnych. Trzeba im ułatwić straszliwy nakaz, nie przerażać, oswoić ich, mówić łagodnie, z dobrocią, jak do małych dzieci. Dobroć nie jest słabością, to potęga. Uśmiech dobrotliwy więcej sprawi, niż mądrość, niż gromy wielkiego natchnienia, niż miecz i ogień. Wielka to tajemnica serce otworzyć w człowieku. Każdy ma serce, nawet najgorszy ze złych. Nie wierzę, żeby był na świecie bodaj jeden jedyny człowiek do gruntu zły, beznadziejnie, do którego niema żadnej drogi. Konfrontowano mnie tu z prowokatorem, który to nędzarz nieszczęsny wpierał we mnie mnóstwo okropnych i śmiesznych rzeczy, za które karzą surowo. Po półgodzinie odwołał wszystko, płakał i nawet siedzi teraz w więzieniu. Nie zniósł mojego dobrego słowa, gdyż nie było ono rozmyślne albo udane, ale najszczersze, braterskie. W nie-