Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciwko bezpieczeństwu państwa i jego sile zbrojnej. Na mnie, jako na herszta, spada wyraźny paragraf od dziesięciu lat ciężkiego więzienia do kary śmierci włącznie, z pozbawieniem i t. d... W każdym razie odbiorą mi Virtuti i cztery Krzyże Walecznych, co poprostu już jest cudowne. Pytam prokuratora: panie pułkowniku, jeżeli moje zasługi bojowe podlegają zupełnemu umorzeniu, to czy trybunał wojenny nie omieszka wydać orzeczenia, na mocy którego odrosną mi obie moje nogi? Najlepszy jest adwokat, najporządniejszy człowiek, ochotnik z roku dwudziestego, który samorzutnie i bezinteresownie podjął się obrony. Ten nie namyślał się ani przez chwilę — poprostu robi ze mnie warjata i skrzętnie zbiera odnośne materjały. Oczekuje mnie wizyta psychjatrów — cóż to będzie za rozmowa! Śmiesznie bywa czasem w naszej drogiej Polsce!
Łagodny uśmiech zamierał na jego ustach. Gdy przymknął oczy, czarne powieki zlały się z sinemi kręgami pod oczami. Głowa bezwładnie utonęła w poduszkach. Koścista, szara twarz w jednej chwili znieruchomiała i umarła w bezmiernym, wiecznym spokoju. Marek patrzył nań z przerażeniem. Ale wnet drgnęło coś w martwych rysach, przemknął przez nie promień światła, barwa życia przebiła trupią szarość. Rozrastają się na policzkach ceglaste plamy, budzi się oddech coraz szybszy, porywczy. Nagle wydarły się oczy z pod sinego piętna śmierci i spojrzały, uderzyły. Głowa podniosła się z poduszek, niespokojnie, kurczowo zadrgały ręce.