Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z tego, co tam jeszcze w sobie miał i tulił do siebie rozpaczliwie i już beznadziejnie. Przepiękne, królewskie oblicze pani Chosłowskiej zaskrzepło w zimnej, szklistej powłoce, jej usta uśmiechały się okrucieństwem, z oczu ziały najstraszliwsze groźby. Onaż to była, zakochana, dyskretna, niczego nie wymagająca, zawsze gotowa i tak uległa? Poglądał na nią, opętującą jak nigdy, to znów na plugawego grafa i zbliżał się do chwili jakiegoś okropnego obudzenia. Słuchał pilnie ale mimo wysiłku, żeby wszystko zrozumieć i zapamiętać, chwilami jakby głuchł. Byle co odrywało jego uwagę. Odruchowo schylił się i zakrył nogę pani Chosłowskiej, odsłoniętą powyżej kolana. Niewiadomo za czem oglądał się na okno, zasłonięte do ziemi aksamitną kotarą, jak gdyby podejrzewał, że stoi tam ktoś ukryty i podsłuchuje. Z dokuczliwą ciekawością odgadywał, co mogło być wyobrażone na twardym kartonie, który graf rozwinął właśnie i w który wpatrywał się lubieżnie.
—...Kapitan ów umiera — ostatnie tygodnie gruźlicy, może dni i jeżeli odkrywa tak niesłychaną rzecz na łożu śmierci, to możemy mu wierzyć. Rewolucja rosyjska rozsiała po całej Europie manjaków, opętańców, prowokatorów i szantażystów, ale kapitan Alikow umiera, wie o tem dobrze i poprostu chce przekazać komuś przed śmiercią swój skarb, aby nie zmarniał, pragnienie zupełnie naturalne. Zresztą odwiedzałam go czasami, trochę go wspomagałam, no i zakochał się we mnie, i mnie jednej wyznał i dał dokładny szkic sytuacyjny miejsca, z którym trafi i ślepy. Nie można mu nie