Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kredensie stały dwa czworoboki pełnych, co chwila strzelały korki. Nusym rozmawiał w kącie z kilku panami, którzy dopiero co przyszli, czy też odchodzili, stojąc jeszcze lub też już w futrach i w czapkach, jakoteż w cylindrach. Jakaś młoda kobieta z krótkiemi włosami, naga do pasa, piła bruderszaft z siwym jegomościem o wielkiej czerwonej, spoconej gębie. Marek był strasznie głodny. Usiadł na wolnem miejscu, wybrał wódkę, nalał sobie spory kieliszek od wina i jął gromadzić i zwalać na swój talerz przeróżne zimne frykasy. Chciwie łyknął i pogrążył się w jedzeniu. Nalał jeszcze raz i wypił z rozkoszą. Lokaj podsunął mu półmisek; nabrał i jadł łapczywie z dawno zapomnianym frontowym apetytem. Gdy się nieco opamiętał, znajdował się w toku ożywionej rozmowy z nieznajomą poczwarą. Tłuste oblicze o zwieszających się podgardlach wpierało się weń natarczywie, coś weń wmawiając. Zgadzał się na wszystko i nie przeczył, ale tłuścioch napierał go coraz bliżej, bijąc się w gors fraka pięścią jak bułka chleba i bryzgając śliną.
— Paweł Holc panu to mówi. Nie sejm, nie zagranica, ale Paweł Holc uratuje markę polską. — Nieznajomy czynił znaczący nacisk na słowne Paweł, jak gdyby chciał się odróżnić od jakowegoś innego Holca, lub nawet wogóle wyłamać się z solidarności z niezliczoną hołotą tego samego nazwiska. — Ale w naszej świętej Polsce wszystko zdane na Opatrzność boską. Pan minister skarbu odstręcza finansistów. Najidjotyczniejsze ustawy a horrendalne prze-