Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pisy wykonawcze do nich zabijają wszelką zdrową inicjatywę, narażają ją nawet na kryminał. Na kryminał! Paweł Holc wie, co mówi.
Marek przyglądał się parze, która stanęła w drzwiach bocznego gabineciku na tle błękitnego światła, bijącego z głębi. Młody oficer z odznakami sztabu generalnego, człowiek młodzieńczo, niemal po dziewczęcemu piękny, pożerał uwielbiającemi oczami wyniosłą, ciemno ubraną panią. Zupełnie podzielał ten zachwyt, ale zdumiewało go w niej to, że czarne włosy przepasywała srebrna smuga, kokieteryjnie zaczesana nad czołem’. W tej twarzy dziwiło pewne znużenie przy żywych, palących oczach. Były w niej jakby dwie istoty — szalona i przenikliwie rozumna, ordynarna i subtelna, dobra i chytra, wyuzdana i macierzyńska... Jak poczciwie uśmiechają się te usta, które zdawały się zaznać i zakosztować już wszystkiego. Była to pani z najlepszej sfery, spokojnie królewska, a zarazem nie zdziwiłoby, gdyby, w potrzebie, naraz wybuchnęła stekiem najohydniejszych obelg i wyzwisk z rynsztoka, które zdawała się trzymać gdzieś dyskretnie w pogotowiu.
— Dopiero przedwczoraj mnie wypuścili. Trzy miljony marek kaucji! Jak się to panu podoba? Na naszą straszną nędzę trzy miljony wyjęte z twórczego obiegu pogrążają kraj — to panu mówi Paweł Holc! W porównaniu z naszym komisarjatem rządu na miasto stołeczne Warszawę czrezwyczajka jest europejską instytucją.
Paweł Holc bił się w piersi aż dudniło i pero-