Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za swoje tysiąc marek polskich wkładu chce być bogatym i to odrazu, odrazul Taki pójdzie na wszystko, przymykając swoje uczciwe, szczere oczy, byleby ktoś inny robił za niego najgorsze świństwa, a jemu co miesiąc wypłacał sumy fantastyczne. Z takimi nie próbuj nigdy czego budować. Jołopy, próżniaki, najuczciwsi ludzie, a u każdego na dnie duszy zatajony chlew, a w chlewie kwiczy zwyczajna świnia.
— Ale powiedz mi, Marjanie, wiesz, jak cię lubię i szanuję, co ty sam jesteś? Jak ja mam ciebie brać?
— Mnie? Bardzo poprostu. Chcę być bogatym i to bardzo bogatym, ale zarazem chcę zaważyć w społeczeństwie nietylko groszem. Oto mój program: za parę lat ma nie być w Polsce ani jednego poważnego finansisty, ani ministra skarbu jakiego bądź gabinetu, ani takiego syndykatu, ani takiego koncernu, któryby za mnie nie zaręczył. Marjan Plechyński to talent, siła, prawość. Żadna szlachcianka nie dba tak jak ja o swoją dziewiczość.
— Bardzo pięknie, ale w takim razie poco zakładasz w domu szulernię?
— Dziecko jesteś. Muszę prowadzić dom otwarty.
— Żeby każda szuja mogła...
— A przepraszam. Żadnej szui nie spotkasz w moim domu. Ani jednej. Ani razu!
— Sam mówisz, że w interesach bez kanalji...
— Tak powiedziałem, ale kanalja a szuja to dwa przeciwieństwa. Nie śmiej się, bo nic jeszcze nie rozumiesz. Szuja? To zwyczajne bydlę, wyciruch, nic-