Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obronić, wycyganić, urwać dla armji, dla jej gotowości, dla jej ducha.
Narady, sesje, komisje... Niktby nie uwierzył, jakie się odzywają głosy, co za wnioski. Śmiech i rozpacz! Dawno zdechły armje trzech zaborców, śladu po nich nie zostało na świecie. Jeno u nas, w Polsce, pokutują ich widma i trują młodą armję. Człowiek zaciska zęby i służy. Cobym ja dał, gdybym tak mógł bodaj jeden jedyny raz, nie tracąc dużo słów.. Wiesz — na takiej uroczystej naradzie w ogromnej sali, za ogromnym stołem okrytym czerwonem suknem — ot, ryknąć całą prawdę, żeby aż szyby jękły!
— Daraszu, Daraszu, ty generale jeden, właśnie na to był czas w listopadzie ośmnastego roku...
— Dobrze wiem. Co mi tu będziesz opowiadał... Każdy idjota teraz mądry.
W ministerstwie zdrowia pokazują mu okólnik, który regulował sprawę w licznych artykułach ze zrozumiałych względów na higjenę społeczną. Głupie porządki! Musi być zrobione, bo ona chce natychmiast. Wszelkie stosunki zawiodły. Wówczas Marek porzucił drogi legalne i obrał poczciwy nasz polski tryb postępowania. Wreszcie kapitan doktór Janiurek z baonu sanitarnego uległ korupcji starego koleżeństwa pułkowego. Dał urlop sierżantowi i dwu szeregowcom, a Marek zapoznał się z tymi panami i zaprosił ich do siebie na wieś. Już pojechali naprzód zabrawszy ze sobą wszystko, co potrzeba. Pani Goślicka uparła się. — Żebym go sama miała wykopać temi mojemi rękami...