Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żelazna miotła! Oszczędności w pierwszej linji na wojsku, bo już nie jesteśmy potrzebni. Kołtun polski oprzytomniał po zeszłorocznym strachu, wyprał się i nawet mu się zdaje, że nie śmierdzi. Ano, poczekamy do następnego razu. Wiesz, za ile dziś służy polski generał? Za dwa korce pszenicy!! Oficerowie zdychają z nędzy, albo kradną. Niewielu z nas wytrzyma. Pamiętasz nasze oficerskie sto koron w Pierwszej Brygadzie? To był raj! Zresztą pluję na pieniądze! Gorzej, że toniemy w łajdactwach, w klikach, w mafjach...
— Toniemy i toniemy! Zawsze to samo. Kiedyż u djabła?...
— Po wojnie Komendant wygarnął odmęt błota ze stajni Augjasza, ale potoku nie chciał przepuścić przez naszą armję, jakby to uczynił był Herkules. Powiada, że rozniosłoby całą stajnię i porwało bodaj samego Augjasza.
I generał zaczął wywlekać ulubione najosobliwsze kawałki. Zapalił się, wywołując z lubością nieprawdopodobne postacie z polskiej anegdoty. Opowiadał, gęba mu się nie zamykała. Ordynans przyniósł herbatę. Marek śpieszył się, ale rozgadany dygnitarz nie chciał go puścić. Nieznacznie rozwarł ciężkie wrotnie szafy ogniotrwałej, gdzie złożone były najtajniejsze dokumenty wojskowe. Wyciągnął butelkę rumu i przeskoczył na wspomnienia legjonowe. Zrobiło się ciepło i miło — ach, stare czasy. Za każdym łykiem Darasz dolewał szklanki dopełna i dosypywał cukru. Marek wzbraniał się, ale pił generalską herbatę i wnet uczy-