Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozmarzone i wróżebne, z których nic się jeszcze nie sprawdziło. Zegar z oficynki z zepsutą kukułką nie przywtarzał mu już po staremu — masz czas — masz czas. Wahadłem podobnem do łyżki odcinał chwilę za chwilą i raczej ostrzegał, popędzał. I ten wmawiał w niego, że coś się zbliża. Nie było dnia, by w jakiejś tam porze i godzinie nie spadał nań przykry niepokój. W liściach za oknem zaszumi coś przenikliwie i powtórzy się, wypowie się jeszcze i jeszcze — ścichnie. Zgadujże teraz... Zgaduj chwilę przedwieczorną na miękkiej od pyłu drodze ku Zieleńcowi, gdy zapachnieje znienacka niwa wykłoszona, a w niej ozwie się i przypomni coś daleki i wyraźny głos przepiórki. Staje i czeka. Patrzy w malowidło niebieskie, które słońce zostawiło na obłokach, odchodząc. Jest ono tak przepiękne, że zaciąży mu i niemal zaboli samotność. Rozgląda się — pustka i cisza. Zaskrzypi żóraw studzienny od niewidzialnej, wdole rozłożonej wsi. Tchnie ziemia ciepłym powiewem, przyniesie szept upojenia w zapachu przewiędłej koniczyny, która gdzieś leży na pokosach. Jasno świeci zdaleka biała dzwonnica w Kąkolownicy, którą pamięta od maleńkiego dziecka. Zbiera się na łzy. We wzruszeniu, z bijącem sercem, z przymkniętemi oczami czeka się na coś, zgaduje się i tęskni. Zrzadka opasywał go strach zagadkowego przeczucia — obawa bez treści. Nerwy i tyle...
Podziwiał brata. Przyglądał mu się z pobłażliwą wyższością i zazdrościł. Oto wół i parobek Rzeczypospolitej! Kuba miał czas na wszystko i wszystko robił z zajadłością. Gospodarstwo szło jakby samo,