Strona:Anafielas T. 2.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
275

Trupy ich krucy z mięsa obdziérają,
I ze zwycięztwa naszego się cieszą. —
Płock wzięty, Xiążąt sprzymierzonych miasto,
Poszło w popioły, załoga pod topor —
W połon niewiasty, łupem skarby wielkie.
I Prusom mniszym srodze się dostało!
O! takiéj uczty dawno nie bywało. —
Zakon się zaparł na warownych grodach,
Lecz przyjdzie ogień i głód — ich wyduszą. —

Mówił posłaniec, a Mindows radośny
Słuchał go, ręce podniósłszy do góry. —
Do Marti ucha nie leciały słowa;
Ona o syna swojego truchlała,
Rękę pośpiesznie Wojsiełkowi dała. —
Powstał, a gdy lud płynął do komnaty,
On wyszedł z matką, na podwórzec śpieszy.

— Uciekaj! — Marti woła, i w uscisku
Chciałaby wstrzymać, a lęka się chwili
Utracić jednéj, i sama odpycha.
— Uciekaj, synu! powtarza mu zcicha,
W lasy bież ciemne przez szlaki tajemne;
Ja ojcu twemu na pomstę zostanę —
Uciekaj ścieżki, manowcy błędnemi,
Bo pogoń pójdzie, bo wyśle za tobą,
Kiedy ze swojéj radości ochłonie. —
Na głowę jego kładnąc drżące dłonie,
Bóg Chrześcjan z tobą! rzekła raz ostatni;