Strona:Anafielas T. 2.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
274

Mindows stał słupem — Wtém ze drzwi zdyszany,
Włosy splątane, rozczochrana broda,
Zbryzgany błotem, z sukniami w nieładzie,
Wpada posłaniec z laską w ręku białą,
Mówić nie może, zwalił się na ziemię,
I ręce tylko do góry podnosi —
Zaledwie słowo — Zwycięztwo! — wymówił,
Zatrząsł się, na Wschód poglądając, kona. —
Tuż za nim drugi z pośpiechem nadbiega,
I zamek wielkim krzykiem się rozlega.
— Zwycięztwo! Łado! — wołają — O Łado! —
— Czyje zwycięztwo? — Mindows posła pyta.
Drugi posłaniec temi mówi słowy —
— Trojnat, Kunigas, bije czołem tobie —
Wysłał trzech gońców od pruskiéj granicy,
Z wieścią zwycięztwa i szczęścia życzeniem;
Trzydzieści zebrał tysięcy on ludu,
I bieżał z niemi kraj Niemców pustoszyć;
A kędy przeszedł, ogień z krwią buchały,
Gdzie się ukazał, ludy drżąc pierzchały. —
Szliśmy Prusami na Czerneńskie włości,
Wzięli Orzymów, trupów legły stosy —
Kobiéty same zagnano w niewolę,
Bo nie zostało dziecię, ni pacholę —
A matkóm wrogów rozpróto wnętrzności,
Ażeby więcéj synów nie rodziły. —
Kościoły chrześcjan popiołami leżą —
Kapłani końmi dzikiemi stargani,