Strona:Anafielas T. 2.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
237

Niechaj zna Zakon, gdy go Zakon gniecie. —
— Mistrzu! przysięgi pośpieszne, rzekł Mindows;
Oddasz mu mienie — ja wymagam tego —
Ja chcę, byś oddał, i zło z tego wróżę. —
— Zło!! Mistrz wykrzyknął. — Jakież zło być może?
Cóż Litwa z Żmudzią przeciwko Zakonu?
Co Trojnat z Żmudzi, ty z twojego tronu,
Gdy wkoło wrogi na skinienie nasze
Wpadną, rozerwą posiadłości wasze?? —

Nic nie rzekł Mindows, upadł na siedzenie,
Blady był, częste pierś wznosiło tchnienie,
A z oczu widać, jaka w jego duszy
Walka się toczy nienawiści z trwogą.
To czoło wzniesie i błyśnie oczami,
To spuści czoło i oczy utopi,
Uderzy ręką i opuści obie.

Mistrz się przechadza dumnie, końcem miecza
Bije podłogę, językiem nieznanym
Na pogan klątwy straszliwemi bucha.
— Mistrzu! doń Mindows, radą i prośbami
Wzgardziłeś memi, odpychasz od siebie? —
Niemiec się z gniewu otrząsł i obrócił.
— Królu! zginając rzekł jedno kolano,
Za cóż za wrogiem prosisz u Zakonu?
Tyś brat nasz; z nami trzymaj nie ze swemi,
My tobie wszystkiém, i pókiś ty z nami,