Strona:Anafielas T. 2.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
113

Wśród nocy piesi ciągną drzewa stosy,
Rzucają w rowy; las się cały wali —
Ziemię nadbrzeżną szłykami wynieśli,
Dawnych wojaków zrywają mogiły,
Kurhany znoszą, wykopują doły —
A Mindows z czołem zachmurzoném stoi:
I sen mu nawet nie spadł na powieki! —

Na zamku cicho, tylko się niekiedy
Biały płaszcz przemknie ukradkiem po wałach,
I błyśnie zbroja w pomroce stalowa. —
Litwini drzewa i chrósty gromadzą,
Pod nocy cieniem ścielą w zamek drogę.
Czyli Towciwilł zasnął po zwycięztwie,
I wroga bać się przestał? czy ucztuje? —
Czemuż nie słychać ni wojennéj wrzawy?
Ni strzały sypią, ni kamieńmi z procy? —

Kury już piérwsze na grodzie zapiały,
Jeszcze Mindowsa żołnierze u rowu —
Reszta obozem leży po dolinie,
I ranni jęczą; a co wyszli cało,
Pokryte wstydem czoła ukrywają.
I drugie kury na zamku zapiały,
A Mindows nie spał, lud ciężko pracował.
Wtém nagle krzykiem ozwą się dokoła,
Lasy i wzgórza — ziemia zatętniała.
— Na konie! na koń! wróg nas opasuje —